Ranek, 20 maja był zupełnie inny od poprzednich. Już w nocy budziły nas silne podmuchy wiatru, natomiast przed świtem, zaczęła nadciągać burza piaskowa. Nad powierzchnią ziemi wiatr unosił tabuny piasku, a namioty pozostawały przytwierdzone do podłoża wyłącznie dzięki znajdującym się w środku plecakom i materacom. Inaczej odleciałyby gdzieś w nieznane. Tego poranka śniadanie zjedliśmy bardzo szybko i w pośpiechu spakowaliśmy samochody. Podmuchy wiatru i to jak bardzo przeszkadzały on w zwijaniu obozowiska świetnie widać na filmie, do którego link znajduje się w pierwszym komentarzu pod postem.
Jechaliśmy przez pustynię, której krajobraz zmieniał się co kilka kilometrów. Raz były to olbrzymie nagie połacie piasku, innym razem gdzieniegdzie pojawiały się kępki twardej trawy, później jakby znikąd wyrastały góry. Nigdy nie było wiadomo co za chwilę pojawi się na horyzoncie. Zresztą dokładnie tak samo było z działaniem sieci telefonicznej w Mauretanii – zasięg 4G czasami bywał pośrodku pustyni, a z kolei w miastach łączności mogło nie być wcale.
Tak jak zwykle, około południa zatrzymaliśmy się na lunch i odpoczynek. Tym razem postój miał miejsce w specjalnym miejscu. Były to dwa obszerne, odsłonięte po bokach namioty. Taka konstrukcja zapewniała z jednej strony swobodną cyrkulację powietrza, a z drugiej znaczną ilość cienia. Można było spokojnie przygotować posiłek i odpocząć. Podobnie jak wczoraj, wieści o naszym postoju szybko rozeszły się po bezludnej okolicy i w trakcie sjesty do obozowiska zawitał samotny Beduin z synem. Po przybyciu rozłożył kramik głównie z kamieniami i fragmentami rozmaitych skał. Kiedy wsiadaliśmy do samochodów, Beduin zauważył mój tatuaż na ręce. Najpierw dokładnie go obejrzał, a potem zaczął zanosić się śmiechem. Oczywiście nie komunikował się żadnym języku poza arabskim, dlatego jedynie po gestach można było zrozumieć o co mu chodzi. Śmiejąc się, wykonywał ruchy dłonią obrazujące nacinanie skóry szybkimi, długimi cięciami. Zrozumiałem, że śmiał się ze mnie i mojego „samookaleczenia”, które wytworzyło taki obraz na skórze. Kiedy odjeżdżaliśmy dalej zanosił się śmiechem pokazując na mnie. Ewidentnie „zrobiliśmy mu dzień”.
Jadąc dalej w kierunku Tichitt spotkaliśmy karawanę kilkudziesięciu wielbłądów, które gęsiego wędrowały w tylko sobie znanym kierunku. W ich pobliżu nie było żadnego Beduina, który by je pilnował. Prawdopodobnie były to dzikie wielbłądy. W Mauretanii około 20% wielbłądów występujących na pustyni to zwierzęta dziko żyjące. Pozostałe należą do plemion koczowniczych. Pisząc o wielbłądach trzeba wspomnieć, że zwierzęta te potrafią przeżyć bez wody nawet około miesiąca korzystając z zasobów zgromadzonych w organizmie, a także z wody występującej w trawach czy paszy, którą się żywią.
Do Tichitt dojechaliśmy późnym popołudniem. Przedmieścia to tzw. nowe miasto, czyli budynki powstałe niedawno. Z zewnątrz nie różnią się one jednak od domów zbudowanych na wzgórzu i tworzących stary Tichitt. Wszystkie budynki i stare, i nowe toczą taką samą walkę o przetrwanie z piaskami pustyni. Walkę, która odciska trwałe blizny na ścianach domów oraz na ulicach miasta.
W Tichitt najpierw skierowaliśmy się do budynku żandarmerii, żeby zarejestrować nasz przyjazd. Byliśmy pierwszą zagraniczną grupą, która odwiedziła to miasto od 23 stycznia 2024. Ostatnią grupą przed nami byli Hiszpanie. Przy posterunku policji nasze samochody otoczone zostały przez ciekawskie dzieciaki, następnie pojawiać zaczęli się zaintrygowani dorośli. Otoczeni gromadą dzieci, ruszyliśmy spacerem w kierunku głównej atrakcji miasta, czyli biblioteki przechowującej dawne manuskrypty pisane w języku arabskim.
Biblioteka El Vaghih Mhamed to skromny, malutki budynek w centrum miasta, w którym w zwykłych szafach i szafach ognioodpornych przechowywane są bezcenne manuskrypty. Najcenniejszą księgą w tej bibliotece jest Koran z 586 roku po Mahomecie, czyli z końca XII wieku licząc wg kalendarza gregoriańskiego. Obecnie bibliotekę prowadzi bratanek zmarłego w 2009 roku Mohameda El Havedh. El Havedh był cenionym w świecie naukowcem, który zbudował prestiż Tichitt jako ważnego ośrodka kultury islamskiej w Afryce Zachodniej.
Na koniec, ze wzgórza, z którego rozciągał się przepiękny widok na stare miasto obserwowaliśmy zachód słońca, a potem pojechaliśmy do znajdującego się nieopodal miasta gaju palmowego, aby rozbić tam swoje namioty. Po zachodzie słońca znacznie wzmogły się powiewy wiatru i obawialiśmy się kolejnej wietrznej nocy i poranka. W związku z tym, wszyscy bardzo uważnie wybierali miejsca, w których rozbijali swoje namioty – każdy szukał jak najlepiej osłoniętego od wiatru kawałka piasku.
To był dzień pełen wrażeń, szczęśliwie dojechaliśmy do jednego głównych celów naszej wyprawy przez pustynię – położonego na wschodnich krańcach kraju miasteczka Tichitt, wpisanego na listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Dobre humory, mimo niepewnej pogody dopisywały wszystkim. Zanim poszliśmy spać byliśmy świadkami lokalnych tańców w wykonaniu kierowców przy świetle latarek. Dodatkowo przewodnikom udało się dogadać z żandarmami i następnego dnia o poranku mieliśmy pojechać na znany nam już posterunek, aby wziąć pierwszy, od opuszczenie Noaukchott, prysznic.
AfricanFive.com Sp. z o. o.
NIP: 1182261266
REGON: 525184210
ul. Traugutta 14
05-870 Błonie
Polska
Phone: +48 790 628 385
Phone: +48 505 196 202
Email: africanfive.travel@gmail.com
Email: info@africanfive.com