17 listopada 2023

Dzień 7: Pożegnanie z Serengeti

Wyjechaliśmy bardzo wcześnie rano z Hertiage w kierunku lądowiska Kogatende, żeby skrótem ominąć tereny Lobo i znaleźć się w Serengeti Centralnym. Naszym głównym celem były drapieżne koty. Aby znaleźć się szybko w Serengeti centralnym należy wykonać pewien manewr wymagający znajomości lokalnych realiów. Trzeba chwilowo wymeldować się z Serengeti na wyjeździe o nazwie Tabora B i następnie płynnie zameldować na wjeździe o nazwie Ikoma.

Pomiędzy tymi bramami przejeżdża się przez tereny należące do plemion Jita i Kuria. Jita to pokojowo nastawiony lud o niezwykle jasnej skórze. Kuria z kolei to wojowniczy bardzo ciemni tubylcy. Mówi się, że jeśli Kuria codziennie nie bije swojej żony, to znaczy, że jej nie kocha. Niestety z uwagi na mocno napięty program dnia nie dane nam się było spotkać z żadnym z tych plemion.

Na bramie Ikoma spotkaliśmy lokalny autobus przejeżdżający przez Serengeti z północy na południe. Barwny tłum pasażerów wysypał się z autobusu w celu skorzystania z toalety. Kobiety z dziećmi na rękach, przekupki, obwoźni sprzedawcy, lokalni biznesmeni. Po opuszczeniu autobusu niemal wszyscy skierowali się do kobiety sprzedającej pączki z mąki ryżowej. Zainteresowanie Tanzańczyków wyglądało na tyle kusząco, że po kiepskim śniadaniu kupiłem po dwie sztuki dla siebie i dla Alberta. Sprzedawczyni była lekko zdumiona, że biały kupuje jej wypieki. Ale mimo to wyłowiła mi z przepastnego wiadra cztery ładne sztuki. Smakowały nie najgorzej, ale momentami monotonnie. Bardzo zapychały żołądek. Albert od razu pochłonął wszystko, ja rozłożyłem sobie konsumpcję na raty.

Zaraz po wjeździe do Serengeti niemal wpadliśmy na wielką ciężarówkę Isuzu. Podróżowała nią grupa budżetowych turystów razem z namiotami i własnym kucharzem. Widok tego olbrzymiego pojazdu w tym miejscu był mocno zdumiewający.

Po następnych kilku kilometrach, zobaczyliśmy na drzewie dwie lwice odpoczywające w jego gałęziach. Potem za kolejnym zakrętem, w oddali, było kolejnych sześć osobników z tego samego stada. Dalej, pod drzewem na rozstaju dróg leżało następnych 12 lwów. Wśród nich trójka maluchów oraz samce. Nic nie robiły sobie z ludzi okrążających je w samochodach. Nawet z Isuzu. Spokojnie wypoczywały w cieniu.

W czasie tego postoju, przez radio dostaliśmy wiadomość w swahili. Okazało się, że kilkanaście kilometrów dalej widziano gepardy. Powiedziałem wszystkim, że jeśli się uda to na koniec pobytu w Serengeti będziemy mieli dla nich super niespodziankę. Nie pozostało nam nic innego jak ruszyć w tamtym kierunku. Już z daleka zauważyliśmy kilkanaście samochodów kłębiących się na drodze. To oznaczało, iż rozgrywa się tam atrakcyjny spektakl. Zanim jednak dotarliśmy zrobiliśmy krótki postój przy resztkach młodej antylopy pożeranej przez dwa sępy. Zlatywały się do nich kolejne. W końcu było ich osiem, ale te dwa pierwsze zazdrośnie strzegły swojej zdobyczy.

Podjechanie do gepardów nie było sprawą prostą. W jednym miejscu tłoczyło się kilkanaście samochodów. Kierowca każdego z nich manewrował tak, aby zająć jak najlepsze miejsce w pobliżu tych pięknych kotów. Te manewry były namiastką tego co w Serengeti dzieje się w miesiącach wakacyjnych, kiedy europejscy turyści tłumnie zjeżdżają do tego parku.

Same gepardy nie zwracały uwagi na samochody i spokojnie maszerowały po sawannie wzdłuż drogi. Brzuchy miały wydęte od dużej ilości jedzenia, które przed chwilą pochłonęły. Zatrzymywały się co jakiś czas, niemal pozując do zdjęć. Niestety tych pięknych kotów jest coraz mniej. Bardzo często padają ofiarami lwów, których populacja w Serengeti cały czas rośnie. Jak duży jest to problem może świadczyć fakt, że jedynym odstępstwem, kiedy przewodnik ma wręcz obowiązek interweniować w Serengeti jest sytuacja, kiedy gepard jest zagrożony. Każdy ma wtedy bronić tego kota i pomagać w odstraszeniu napastników.

Jeszcze przed wyjazdem z Serengeti, niemal pod sama bramą natrafiliśmy na kolejną lwią rodzinę. Liczyła ona ponad dziesięć kotów. Przed samym wyjazdem widzieliśmy jeszcze żyrafę – jutro już ich nie zobaczymy, bo nie wchodzą do krateru Ngorongoro.

Po lunchu zebrałem od wszystkich niezjedzone produkty. Miałem kilka opakowań makaronu, kilka kanapek z dżemem, jabłka, soczki owocowe i ciastka. Daliśmy je potem masajskim dzieciakom pasącym kozy przy drodze. Nie do opisania była ich radość, że tego dnia zjedli coś innego lub że w ogóle coś zjedli.

Wyjeżdżając w kierunku bram Obszaru Chronionego Ngorongoro wspinaliśmy się wyżej i wyżej, w pewnym momencie osiągnęliśmy maksymalną wysokość dnia, czyli 2362 m.n.p.m. Tylko trochę więcej liczy najwyższy szczyt Polski.

Znowu będzie mi bardzo brakowało tego miejsca. Dobrze rozumiem tych wszystkich lokalnych przewodnikow-kierowcow, którzy wykonują za bezcen swoją ciężką pracę. Ich dodatkowym wynagrodzeniem jest możliwość bycia tutaj.

Kontakt Z NAMI

DANE FIRMY

AfricanFive.com Sp. z o. o.
NIP: 1182261266
REGON: 525184210

SIEDZIBA FIRMY

ul. Traugutta 14
05-870 Błonie
Polska