Po wczorajszej awarii samochodu nie było śladu. Naprawa wykonana przez Tayeba i Abdulaja była na tyle skutreczna, że samochód pozostał sprawny do końca wyjazdu.
Droga powrotna do Tidjikija zajęła nam kilka godzin. Przejazd był dość monotonny i powolny. Głównie dlatego, że wczorajszy wysiłek fizyczny i stres bardzo mocno odbił się na zdrowiu Abdulaja. Kierowca w ciągu przejazdu doTidjikija czuł się coraz gorzej, momentami ogarniała go duża senność. Siedząc w samochodzie razem z nim pilnowaliśmy aby nie zasnął. Było dla nas wszystkich jasne, iż w tym stanie nie może on kontynuować jazdy.
W Tidjikija zatrzymaliśmy sie w porze obiadowej. Zaparkowaliśmy pod jednym z nielicznych drzew, przeganiając stado wielbłądów. W trakcie przygotowywania obiadu kierowcy podjęli decyzję o tym, że Abdulaj musi iść do lokalnego szpitala. Tayeb odwiózł go tam, a wracając przywiózł mężczyznę, który miał chwilowo zastępować Abdulaja. Abdulaj w szpitalu miał otrzymać jakiś tajemniczy „recovery shot” w formie kroplówki, po którym powinien poczuć się lepiej i wrócić do nas następnego dnia.
Późnym popołudniem opuściliśmy Tidjikija i pojechaliśmyw kierunku urokilwego miasteczka Rachid położonego około 40 km dalej. Na obrzeżach Rachid mieliśmy spędzić noc w oczekiwaniu na Abdulaja. Po zarejestrowaniu pobytu na check point, na rogatkach miasta zostawiliśmy samochody w miejscu, które wybraliśmy na obozowisko i poszliśmy na spacer.
Od samego początku nasza grupka wzbudzała ciekawość lokalnych miszkańców, głównie dzieci. Kilkunastu chłopców towarzyszyło nam od miejsca w którym zostawiliśmy samochody. Chłopcy próbowali uczyć nas arabskich słów, a w końcu również szahady, której wypowiedzenie uczyniłoby z nas muzułmanaów.
Całe życie w Raschid toczy się na jednej, głównej ulicy. Stoją przy niej sklepiki, szkoły i meczety. Szliśmy tamtędy, a za nami gromadka ciekawskich dzieci. Co chwilę dołączały kolejne – chłopcy i dziewczęta. Dorośli przyglądali się z oddali, ale z zaciekawieniem. Jedynym niechętnym temu widowisku mieszkańcem był nauczyciel ze szkoły koranicznej. Co chwilę strofował dzieciaki i jak zrozumieliśmy zakazywał im kontaktu z nami.
W końcu, w jednym ze sklepików Monika postanowiła kupić szatę noszoną przez miejscowe kobiety. Strój ten nazywa się melefa i mimo swojej prostoty wymaga niemałej wprawy w zakładaniu. Można powiedzieć, że całe miasteczko z rozbawieniem, ale i ciekawością obserwowało jak sprzedawczyni owijała w ten materiał najpierw Monikę, a potem jeszcze Gosię, która dołączyła.
Kiedy Monika wyszła ze sklepiku wystrojona w melefę wzbudziło to niemały zachwyt dziewczynek i kobiet, ale też ociepliło relacje między nami a miejscowymi. Był to dla nich oczywisty sygnał akceptacji dla kultury i tradycji, w której żyją.
Do obozowiska wracaliśmy w asyście chłopców, dziewczynki gdzieś po drodze wykruszyły się i wróciły do domów. W obozowisku czekała już na nas kolacja – grillowana koźlina i sałatka z cebuli. Ten trudny dzień zakończył się z jednej strony masą pozytywnych emocji, z drugiej obawami o stan zdrowia Abdulaja.
AfricanFive.com Sp. z o. o.
NIP: 1182261266
REGON: 525184210
ul. Traugutta 14
05-870 Błonie
Polska
Phone: +48 790 628 385
Phone: +48 505 196 202
Email: africanfive.travel@gmail.com
Email: info@africanfive.com