9 listopada 2023

Dzień 4: pierwszy zachód słońca w serengeti

Tego dnia wjechaliśmy do Serengeti. Zawsze tęsknię za tym miejsce, bo bezmiar przestrzeni uzależnia. Serengeti w języku Masajów znaczy bezkres. I rzeczywiście widoki są nie od ogarnięcia wzrokiem. Płaskowyż ciągnie się aż po sam horyzont. Ale również bezkresna i niewiadoma jest obietnica, jaką daje ten park.

Z Eileen Trees wyruszyliśmy niespiesznie, bo i tak, z uwagi na dystans jaki musieliśmy przejechać, ominęłaby nas poranna aktywność zwierząt. Dodatkowo niespodziankę spłatał nam nasz Land Cruiser – pojawiły się luzy w okolicach prawego tylnego koła. Było to najprawdopodobniej efektem przeciążenia samochodu bagażami i pudłami, które do wczoraj podróżowały razem z nami. Po wyjeździe z Karatu zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, gdzie jakiś lokalny magik samochodowy miał wykopany w ziemi kanał. Naprawa polegająca na wymianie śrub w resorach wyglądała jak jakiś szamański rytuał, ale po 20 minutach ruszyliśmy dalej.

Na terenie Obszaru Chronionego Ngorongoro zatrzymaliśmy się w punkcie widokowym i korzystając z przejrzystego nieba podziwialiśmy niesamowite pejzaże w głębi krateru. Był czas na zrobienie zdjęć, a przez lornetkę udało się nawet wypatrzeć nosorożca z młodym.

Jadąc dalej w kierunku wrót Serengeti, przejechaliśmy obok przydrożnego grobu Bernharda i Michaela Grzimek. Bernhard był niemieckim naukowcem urodzonym w dolnośląskiej Nysie, który jako pierwszy wystąpił z ideą ochrony Serengeti. Zadbał tym samym o dobro dzikiej przyrody, ale rozpoczął gehennę Masajów, którzy zaczęli być wysiedlani z terenów parku do Obszaru Chronionego. Jego najbliższym współpracownikiem był syn Michael, który w 1959 roku zginą w wypadku lotniczym w kraterze Ngorongoro. Został pochowany właśnie przy drodze, w Obszarze Chronionym Ngorongoro. Po pewnym czasie jego ojciec poślubił wdowę po synu i adoptował wnuki. Po śmierci został pochowany w grobie syna. A ich nazwisko, brzmiące po śląsku, jest lepiej lub gorzej wymawiane przez każdego tanzańskiego przewodnika safari.

Droga do Serengeti jest nieprzyjemna z powodu wszędobylskiego kurzu. Kurz to zresztą nieodzowna składowa afrykańskich wypraw. Mniej jest go chyba jedynie w Parku Krugera w RPA, gdzie drogi zostały w znacznej części pokryte asfaltem. Przez to jednak tamten południowo afrykański park stracił swoją dziewiczość i urok. Oprócz kurzu co chwilę spotykamy Masajów. Mijamy nawet rozbity samochód. O wypadek w tym kurzu nie jest trudno. Po drodze, Albert w geście afrykańskiej solidarności, oddał swój lunch kierowcy zepsutej ciężarówki, który tkwił na drodze od kilku godzin. Przed wjazdem do Serengeti nasz wzrok, jak zwykle w tym miejscu, zwodziły miraże.

Po lunchu w Naabi Hill, wjechaliśmy do Serengeti. To był najgorszy moment dnia – wysoka temperatura skłania zwierzęta do ukrywania się w zacienionych miejscach. Pierwsze godziny minęły na oglądaniu i tak nielicznego ptactwa. Wszyscy żartowali, że poza frankolinami i perliczkami nie zobaczymy tego dnia nic więcej. Para sekretarzy i egipskie kaczki także nie wzbudziły entuzjazmu. W powietrzu wyczuwalna była frustracja, ponieważ każdy obiecywał sobie bardzo wiele po tym dniu.

Razem z Albertem jechaliśmy jednak w spokoju. Nie zważaliśmy na głosy rozczarowania wynikające z tego, że w oddali przy równoległej drodze inne samochody zatrzymały się przy kilku lwach, a my nie. Wiedzieliśmy, gdzie i po co zmierzamy, nie mogliśmy jednak tego zawczasu zdradzić, bo matka natura bywa kapryśna.

W końcu dojechaliśmy do skał. Na nich, pod drzewem leżał samiec lamparta. Frustracja, która narosła powoli zaczęła odpuszczać. Nagromadzone negatywne emocje chyba nie do końca dały się jednak przebić radości z tego co zobaczyliśmy. Będąc na safari, dopiero na koniec można docenić szczęście, które nas spotkało tego dnia. Lampart jest bowiem bardzo płochliwym zwierzęciem i trudno go wytropić.

Spotkanie lamparta stało się początkiem pozytywnego przełomu – zaczęło dopisywać nam szczęście. Kilkaset metrów po minięciu lądowiska Seronera, na kopcu termitów, leżały dwa młode lwy. Po chwili jeden z nich ruszył na polowanie, bezskuteczne zresztą, na antylopę.

Później w świetle zachodzącego słońca naszym oczom ukazał się niesamowity widok. Na obrzeżach bajorka, w którym odpoczywały dwa hipopotamy, stało bezlistne drzewo. Zlatywały na nie całe rzesze marabutów. To drzewo na tle zachodzącego słońca, pozostanie dla mnie jednym z niezapomnianych widoków z Serengeti.

Sam zachód słońca był spektakularny. Feria ognistych kolorów – żółci, pomarańczy i czerwieni. W tej poświacie, w drodze do campu Zawadi, minęliśmy stada gnu i zebr. A w Zawadi czekały już na nas rozstawione w buszu stoły z kolacją.

Kontakt Z NAMI

DANE FIRMY

AfricanFive.com Sp. z o. o.
NIP: 1182261266
REGON: 525184210

SIEDZIBA FIRMY

ul. Traugutta 14
05-870 Błonie
Polska