Przygoda zaczęła się na Lotnisku Chopina w Warszawie. Na bagażu rejestrowanym pojawiły się złowróżbne zawieszki „Rapid transfer”. Potem, zostałem wezwany przez megafony, bo mój bagaż był zatrzymany. Znaleziono w nim niebezpieczne przedmioty. A ja tylko chciałem rozwiązać swój nierozwiązywalny problem z Afryką, czyli brak dostępności wody gazowanej. Swój pomysł przedyskutowałem wcześniej na infolinii Qatar Airways. Wydawało się, że wszystko jest w najlepszym porządku. Niestety lotniskowa służba bezpieczeństwa miała inne zdanie. Po wykryciu w moim bagażu nabojów CO2 do syfonu, postanowili zatrzymać bagaż. Szczęśliwie wszystko zostało wyjaśnione, ale naboje zostały w Polsce.
Na lotnisku międzynarodowym Kilimanjaro, po bardzo sprawnej odprawie wizowej, czekała na nas kobieta z obsługi lotniska. Miała informację, że bagaże nie doleciały. Z racji tego, że przytrafiło się to Qatar Airways nie martwiłem się zbytnio o odnalezienie bagażu. Mój niepokój związany był z ewentualną reakcją tanzańskich służb celnych. Mając do dyspozycji po 46 kg bagażu rejestrowanego na osobę, zabraliśmy pięć dużych pudeł z artykułami szkolnymi. Były przeznaczone dla szkoły podstawowej Yusige we wsi Endashangweti pod Karatu. To nowa szkoła zbudowana wysiłkiem lokalnej społeczności. Chodzą tam dzieci w wieku 5-10 lat. Do poprzedniej szkoły dzieciaki musiały chodzić po 16 km w jedną stronę i często były atakowane przez hieny i słonie.
Artykuły szkolne zebraliśmy bardzo spontanicznie, dlatego warto napisać kilka słów jak do tego doszło. Tworząc AfricanFive miałem na celu również pomaganie w Afryce. Ale jak to często bywa bieżące sprawy stały się ważniejsze od planów. Wydawało mi się więc, że nie zdążę niczego przygotować, bo wyprawę potwierdziliśmy bardzo późno. I dlatego muszę podziękować jednej z uczestniczek naszej wyprawy za pierwszy krok. Mariola z własnej inicjatywy kupiła artykuły szkolne dla dzieci i podzieliła się tą wiadomością ze mną. W taki sposób zostałem zmobilizowany do działania. Kiedy znajomi skontaktowali mnie z Hubertem wiedziałem już, że pomożemy Yusige. Na dodatek we wszystko włączyła się moja Monika i społeczność Szkoły Kolumbus w Błoniu. Dzieciaki i rodzice zebrali ponad 100 kg zeszytów, kredek, ołówków, flamastrów, piłek futbolowych i innych przedmiotów. Wszystko to spakowaliśmy do pięciu kartonów, każdy o wadze minimalnie poniżej przepisowych 23 kg. Dzięki uprzejmości pozostałych uczestników naszej wyprawy, nadaliśmy je jako ich bagaże rejestrowane. W taki sposób wszystko poleciało do Tanzanii i jak się okazało, na chwilę zaginęło.
Wracając jednak do wyjazdu, po odprawie paszportowej dotarliśmy do Arusha, do Hotelu Tulia Boutique. Stamtąd pojechaliśmy do miasta na późny lunch. Restauracja Andrew’s z lokalnym grillem mieści się przy Jandu Road. Na nasz pierwszy posiłek w Tanzanii składały się grillowane mięsa i tilapia z jeziora Wiktorii. Do tego ugali, czyli papka przygotowana z mąki kukurydzianej przypominająca ciasto. Ugali spożywane jest przez Afrykanów czasami nawet kilka razy dziennie. Nie dlatego, że jest wyjątkowo smaczne (bo nie jest), ale dlatego że jest łatwe i tanie w przygotowaniu. Świetnie zapycha puste żołądki. Restauracja Andrew’s ma pięknym ogród i odwiedzana bywa głównie przez miejscowych. I serwuje bardzo mocno zgrillowane mięso. Chyba dlatego doskonale wprowadziła nas w klimat kuchni afrykańskiej i tego co przyjdzie nam jeść przez najbliższe dni.
Sama Arusha to miasto tętniące życiem, pozbawione zabytków w europejskim znaczeniu tego słowa, ale z bardzo interesująca zabudową. Zatłoczone ulice, pełne samochodów i bajaji, czyli trójkołowych, zmotoryzowanych riksz. Przejazd bajaji jest bardzo klimatyczny, tylko niestety trzeba się nastawić na wdychanie olbrzymiej liczby spalin wydobywających się z innych pojazdów. Nie podam wam żadnych rekomendacji, gdzie jechać lub iść i co zobaczyć. W Arusha zwyczajnie trzeba iść przed siebie. W centrum jest bezpiecznie. Często można dostrzec na przykład samotnie spacerujące białe kobiety.
Na koniec dnia dotarliśmy na Masai Market. To prowizorycznie sklecona „hala targowa” poprzecinana ścieżkami o nazwach najsłynniejszych tanzańskich parków narodowych. W hali znajduje się trudna do określenia liczba sklepów. Według szacunków jest ich ponad 200. Są tam sprzedawane rzeźbione figurki z mahoniowego drzewa, obrazy, ubrania, biżuteria i wiele innych artykułów. Można spędzić tutaj albo cały dzień, albo uciec po chwili będąc zmęczonym ciągłym nagabywaniem przez sprzedawców i zapraszaniem do zwiedzania poszczególnych stoisk. W każdym sklepiku oczywiście ceny ustalane są dowolnie i w naprędce przez sprzedawców.
Po powrocie do hotelu czekały na nas dobre wieści. Wszystkie bagaże przyleciały na lotnisko Kilimanjaro. Nasz kierowca i lokalny przewodnik Albert wraz z Hubertem, telefonicznie zdołali przekonać służby celne, że pudła nie zawierają artykułów na sprzedaż i wszystko trafi do szkoły na potrzeby uczniów. A ja zostałem pouczony, abym następnym razem najpierw poinformował o swoich zamiarach służby celne. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach w hotelu pojawił się kierowca z lotniska, który przywiózł wszystkie plecaki i kartony.
AfricanFive.com Sp. z o. o.
NIP: 1182261266
REGON: 525184210
ul. Traugutta 14
05-870 Błonie
Polska
Phone: +48 790 628 385
Phone: +48 505 196 202
Email: africanfive.travel@gmail.com
Email: info@africanfive.com