W nocy budzę się zlany potem z silnym bólem brzucha. Biegunka podróżnych. Ledwo mam siłę zwlec się z łóżka po dwie pastylki nifuroksazydu. W czasie bezsennej nocy dotrwałem do rana. W trakcie śniadania, nawet sam widok jedzenia źle na mnie działa. Nie jem zupełnie nic, a przed nami 7 godzin jazdy do następnej lodge. Wiem, że jest źle, dlatego przestawiam się na Xifaxan. Pierwsze godziny jadę w jakimś półśnie. Monika opowiadała mi później, że jechaliśmy przez tereny rolnicze wyglądające na bardzo biedne. Ludzie pracowali na polach, które najczęściej były efektem wypalenia zbocza wzgórza. Pracowali za pomocą motyk, w ogromnym upale, często pomagały im dzieci, nawet kilkuletnie. Małe przydrożne miasteczka zawsze wyglądały tak samo, kilka budynków wzdłuż ulicy i tętniące przy nich życie. Ludzie ciągle czymś zajęci, kobiety i dzieci noszące przeróżne ciężary na swoich głowach. Motorki przewożące żywność, drewno, stal, czasami kawałek płotu, jak i zwierzęta hodowlane. Wygląda to tak, jakby Ci ludzie w sposób maksymalny wykorzystywali rozwiązania jakie mają dostępne. Na rowerach również wozili wszystko co się dało, a czasami to czego się się nie dało. Małe dzieci od niemowlaków, noszonych na plecach starszego rodzeństwa, przez te czworakujące, ledwie chodzące i starsze w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, bawią się samotnie, bez opieki dorosłych. W Ugandzie nie wszystkie dzieci chodzą do szkoły, choć sytuacja jest już znacznie lepsza niż jeszcze kilkanaście lat temu. Po kilku godzinach David zatrzymuje się w Hoima Cultural Lodges. Hoima jest stolicą plemienia Bunyoro. To pierwsze co pamiętam z całej podroży. W restauracji piję coca-colę i robi mi się lepiej. Pamiętam, że przejeżdżamy koło pałacu królewskiego z obszernym ogrodem. Prawie każde plemię w Ugandzie ma swojego króla lub chociaż wodza, który formalnie nie pełni, żadnych funkcji, ale jest. Później tankujemy samochód, mam ochotę na kolejną coca-colę i jakiegoś czekoladowego batona. Niestety nie udaje mi się tego kupić, bo na stacji benzynowej nie przyjmowali ani dolarów, ani kart kredytowych. Uganda to kraj, w którym w wielu miejscach możesz zapłacić wyłącznie lokalnymi szylingami lub płatnościami mobilnymi za pośrednictwem ich operatorów sieci komórkowych. Na przyszłość dobrze jest zaopatrzyć się w szylingi ugandyjskie przed przylotem lub też wymienić część dolarów natychmiast po wylądowaniu w Entebbe. W czasie naszej podróży przelicznik był dość prosty: 1’000 UGX to 1,1 PLN.
W końcu, zaraz po tym, jak korzystając z uprzejmości Davida i jego telefonu, udało nam się kupić pakiety danych internetowych, pojechaliśmy do Stanbic Banku w Fort Portal.
Na wejściu oczywiście uzbrojona strażniczka i pobieżna kontrola. W środku tłum klientów do kas i wiele dodatkowych stanowisk do obsługi firm, a nawet executive banking. Pracownicy placówki działali niespiesznie, chyba nawet wolniej niż pracownicy polskiej poczty. Obsługa pojedynczych klientów trwała po kilkadziesiąt minut, zapewne dlatego, że przychodzili oni z torbami i walizkami pełnymi wymęczonych banknotów o niskich nominałach. Część z klientów wpłacała te pieniądze na konta, inni zamieniali na wyższe nominały. Dodatkowo kolejka klientów regulowała się w jakiś tylko im znany sposób, nie miałem pojęcia, w którym miejscu tej kolejki jestem. W końcu zrezygnowałem, bo nadal nie czułem się najlepiej i skorzystałem z bankomatu. Bankomat również żył swoim powolnym afrykańskim życiem, działając ze znacznym opóźnieniem, co było najlepszym dowodem na kiepską jakość ugandyjskiej sieci internetowej. Miałem wrażenie jakbym cofnął się do końca XX wieku w Polsce.
W trakcie dalszej podróży rezygnujemy z odwiedzenia plantacji herbaty. I tak nie dałbym rady iść. Ewentualnie Monika musiałaby iść sama. Dojeżdżamy do Turaco Treetrops. To lodga będąca własnością siedmiu obcokrajowców – Holendrów. Na miejscu wszystkim zarządza Steve, Anglik urodziny w Kenii, który jak sam mówi w UK wytrzymał tylko sześć lat i wrócił do Afryki. To jego miejsce, podobnie jak moje, ale w moim przypadku to niestety bardzo późna miłość. Lodga jest niesamowita, każdy domek z dużym tarasem nad koronami drzew. Drzwi trzeba zamykać, żeby nieoczekiwanie nie wtargnęły małpy. Jak dobrze podsumowała to Monika, to miejsce wygląda, jak ziszczenie marzeń Europejczyków o tym, jak powinien wyglądać hotel w Afryce. Coś w tym jest. W swojej oszczędności Holendrzy przesadzili w jednym – nazwozili lamp i ozdób z IKEA. Na kolację jem zupę i idę spać z nadzieją, że jutro dam radę pójść do lasu na spotkanie z szympansami.
AfricanFive.com Sp. z o. o.
NIP: 1182261266
REGON: 525184210
ul. Traugutta 14
05-870 Błonie
Polska
Phone: +48 790 628 385
Phone: +48 505 196 202
Email: africanfive.travel@gmail.com
Email: info@africanfive.com