19 sierpnia 2023

Dzień 8: wizyta u rodziny Mishaya w Bwindi i taniec z pigmejami Batwa

Budzę się o 3:30 i już nie mogę usunąć. O 4:45 mignął telefon, co oznacza, że włączyli prąd w lodge. Leżę i czekam aż zadzwoni budzik. Na śniadanie jesteśmy umówieni z Davidem na 6:30 i potem szybko ruszamy do Bwindi Impenetrable. National Park. Nagle słyszę, jak Monika mówi, że jest 6:48. Nie wierzę, żaden budzik nie zadzwonił. Nie wiem jak to możliwe. O 7:00 mieliśmy wyjechać… W ciągu kilkunastu minut jesteśmy spakowani i stoimy przed samochodem, śniadanie w locie, choć David tym razem dziwnie spokojny, twierdzi, że wszędzie zdążymy. Dojeżdżamy do wejścia do parku przed 7:30 czyli o czasie. Rozpoczęcie briefingu się przeciąga, w pewnym momencie dostajemy tylko informacje, że trakerzy znaleźli wszystkie rodziny przewidziane na dziś. Czyli szansa na spotkanie goryli górskich w naturalnym środowisku rośnie do ponad 90%.

Przed brifingiem jeszcze tańczą lokalne kobiety, mieszkanki wsi Rushaga. Tańczą z pasją i uśmiechem, jest to nieporównywalne do wymuszonych występów Masajów w Kenii czy Tanzanii. Kiedy kończą oczywiście pojawia się koszyk na tipy. Jakiś facet wrzuca pierwszy, nikt inny się nie kwapi. Ja wrzucam drugi, podnoszę koszyk do góry i krzyczę do całej ponad piecdziesieciosobowej grupy „c’mon guys”. Kilka osób reaguje, powoli zaczynają wrzucać do koszyka jakieś banknoty. Grupka jakichś młodych Amerykanów patrzy na to wszystko z kpiącymi uśmiechami, więc rzucam do jednego z nich żeby zamiast wydać na piwo wrzucił coś tutaj, on na to że woli wydać na piwo. Nie mam pojęcia skąd takie podejście. Tłumaczymy sobie taką postawę, brakiem wiedzy, na temat sytuacji tutejszych społeczności i w ogóle gospodarczego funkcjonowania tego kraju. Słowo „tip” traktują literalnie jako napiwek. A tutaj w Afryce to przenosząc na polskie realia zapłata za wykonaną na czarno pracę. Jedyna jaką ci ludzie mogą realnie dostać. Co ważniejsze pieniądze te nie rozpływają się w pojedynczych kieszeniach, ale zasilają kasę lokalnej społeczności, rozdzielane są później na edukacje dzieci, transport do szpitala rodzących kobiet, transport wody, leki dla chorych, ubrania i tym podobne podstawowe potrzeby. W takiej sytuacji „tip” jest zwyczajnie obowiązkowy, a przez kulturę i potrzebę zachowania resztek godności przez tych ludzi, mówi się, że jest on dobrowolny. Przynajmniej dla swoich klientów napiszę szczegółową informację o co z tymi „tipami” chodzi, będę też namawiał lokalną branżę turystyczną, żeby zaczęli edukować w tym zakresie turystów.

Ruszamy. Mamy spotkać rodzinę goryli o nazwie „Mishaya”. Pochodzi ona od imienia pierwszego zhabituowanego srebrzysto grzbietego w tej rodzinie. On już nie żyje, teraz samcem dominującym jest jego syn – Tinfayo. Rodzina liczy 14 osobników, wliczając w to 3-dniowego noworodka. Idziemy do lasu, przechodzimy wzdłuż pól plemienia Batwa. Mamy iść około 1,5h. Idzie nas ósemka wauzungu, przewodnik, dwóch uzbrojonych w AK-47 strażników i trzech tragarzy, którzy niosą plecaki za dodatkową opłatą. Idę jako ostatni z wauzungu, za mną strażnik. Zagajam go w pewnym momencie na temat kałasznikowa. Zdecydowanie woli go od nowych automatów. Później zagaduje mnie sam. Najpierw pyta na jakim kontynencie leży Polska. Potem czy wiem co to Premier League i czy Londyn leży na tym samym kontynencie co nasz kraj. Potem mówi, że jest fanem Arsenalu. Mówię, że kibicuje Leeds United. On, że u nich to kibicuje się tylko dużym klubom i kibice Arsenalu w Ugandzie nie lubią się z fanami Manchesteru United. Przedzieramy się przez haszcze raz idziemy w górę, raz w dół. Maksymalna wysokość według Garmina to 1990 m.n.p.m. Po drodze całkiem świeże ślady słoni leśnych, ale mamy nadzieję, że AK-47 się nie przydadzą. Czasami idzie się ciężko, rękawice budowlane zdobyte dla nas gdzieś przez Davida bardzo się przydają.

Nie warto ryzykować złapania gołą dłonią  za jakąś roślinę. Czasami może to być bardzo bolesne. Niezbędne są też kije do podpierania w trakcie marszu. Po grubo ponad 1,5 h marszu spotykamy dwoje trakerów. To oznacza, że goryle są w pobliżu. Za chwilę jakieś 10m ode mnie przemyka samica. Idziemy kawałek dalej i jest cała rodzina rozproszona na terenie kilkudziesięciu metrów kwadratowych zajada liście. Zakładamy maseczki, które od pewnego czasu są obowiązkowe, żeby chronić goryle przed chorobami przenoszonymi przez człowieka i vice versa. Są matki z młodymi, jest też w krzakach matka z tym najmłodszym gorylkiem, w pewnym momencie niesie go przytulnego do piersi jakiś metr ode mnie. Z tyłu głowy ciągle jest myśl, że goryle mają 98.4% genów wspólnych z nami. Jest też srebrzysto grzbiety. Myślę, że ma niecałe 180cm wzrostu, ale jest potężny. U goryli górskich grzbiet staje się srebrny tylko u samców, kiedy osiągną wiek około 13 lat i pełną dojrzałość płciową. Cała rodzina zajada liście, my w spokoju je fotografujemy i filmujemy. One są czasami tak blisko, zdecydowanie bliżej niż 7 przepisowych metrów, tak że przewodnik każde się delikatnie odsuwać.

W pewnym momencie, kiedy obserwujemy, jak goryle piją wodę, trakerka odsuwa się od drzewa i pokazuje je przewodnikowi. Na drzewie jest zielony waż. Przewodnik mówi, że to mamba zielona, słabo jadowita. Ma około metra długości. W pewnym momencie ,kiedy wszyscy tracą zainteresowanie tym wężem spada on z drzewa i szczęśliwie pełznie gdzieś w zarośla. Jak potem sprawdziłem mamba zielona jest wężem mocno jadowitym, śmierć człowieka przez uduszenie następuje do 30 min od ukąszenia przy dawce 15mg jadu. Jest tylko mało agresywna, w porównaniu do mamby czarnej. Ewidentnie nie chciał nas wystraszyć.

Przepisową godzina, a nawet kilkanaście minut więcej z gorylami upływa niepostrzeżenie i zaczynamy marsz do wioski. W trakcie pożegnania z trakerami znów jest problem z zapłatą. Część członków grupy nie została poinformowana, że mają wziąć dla nich pieniądze. Znów pozostaje niesmak.

Po kilkudziesięciu minutach marszu docieramy do naszych samochodów, żegnamy się z przewodnikiem i strażnikami. Jedziemy z Davidem do Rushagi, aby na jej obrzeżach spotkać się z Batwa. David w ogóle ma jakąś słabość do tej wsi. Razem z Agathą, która jest przewodniczką w lokalnej społeczności, pracują obecnie nad projektem budowy zbiornika trzech cystern przeznaczonych na wodę deszczowa. Bo na ten moment mieszkańcy wsi mają dostęp tylko do wody z rzeki, która zbiera żniwo w postaci zachorowań na tyfus. Niestety ugandyjski rząd uznaje za stosowne szczepić tylko na żółtą febrę i… COVID. Agatha przynosi już zatwierdzone plany, potem pokazuje nam kupioną działkę, na której staną te zbiorniki. Podobno mają zacząć pracę po szczycie sezonu turystycznego. W ogóle wydaje się, że Agatha, która nie jest zresztą stąd, jest świetna organizatorką. Społeczność Rushagi mimo, że bardzo biedna i mała, bo licząca około 700 osób plus 250 Batwa, wydaje się świetnie zorganizowana i zarządzana. Idziemy z Agathą przez wieś, zatrzymujemy się porozmawiać z kobietami wyplatającymi kosze. W pewnym momencie zaczynają one tańczyć i śpiewać. Przyłączają się do tego natychmiast okoliczne dzieci, takie pewnie trzylatki i trochę starsze. Jest wesoło i radośnie widać, że sprawia im to wielka przyjemność. Idziemy dalej do Batwa. To społeczność pigmejską, która żyła w lasach Bwindi, zanim utworzono tam park narodowy. Po utworzeniu parku, na początku lat 90-tych XX wieku musieli opuścić las i osiedlili się na jego obrzeżach na działce podarowanej przez rząd Ugandy.  Oficjalna narracja jest taka, że nakłoniono ich do opuszczenia lasu i zmiany sposobu życia ze zbieracko-łowieckiego na rolniczy. Nieoficjalnie nie mieli oni wyboru. Społecznością rządzi Maria – 92 letnia szamanka. We wsi jest jeszcze jej starsza, 98 letnia siostra, ale akurat tego dnia była chora i nie mogła wstać z łóżka.

Maria to zasuszona staruszka, która pokazuje nam niektóre zioła i przyprawy stosowane przez Batwa. Wcześniej oglądamy wymyślne pułapki na rozmaitego zwierzęta, które w lasach równikowych rozstawiali kiedyś Batwa. Teraz, wespół z pokazowymi szałasami, to już tylko skansen – nie mają gdzie polować i muszą uprawiać ziemię. Na koniec oczywiście taniec i śpiew. W pewnym momencie Monika rusza do tańca z pigmejami i nawet udaje jej się dotrzymać kroku, a raczej skoku Marii. Poznanie tych ludzi i ich tragicznej historii jest dla nas bardzo poruszające. Agatha powiedziała nam, że oni czują się dumni mogąc pokazać turystom jak rozpalają ogień, bo to trudna sztuka i opowiedzieć o ich starych zwyczajach. Dzięki wygnaniu mają teraz taką możliwość i w ten sposób radzą sobie z tą sytuacją. Na koniec dajemy Marii pieniądze, chcą wesprzeć tych bardzo biednych ludzi. Ogromnie się cieszą, a nam trzęsą się brody. Monika od razu zaczęła myśleć jak zorganizować dla nich pomoc, bo potrzebne jest wszystko od ubrań, materacy do spania, po przybory szkolne dla dzieci. 

Wracamy do samochodu. Dziś tylko kilkadziesiąt kilometrów do następnej lodgy. Dojeżdżamy przed 17:00 do Arcadia Cottage. To bardzo dobrej jakości lodga z przepięknym, nie do opisania widokiem na jezioro Bunyonyi, najeżone setkami zamieszkałych wysepek. Widok jak z bajki. Podobnie jak zachód słońca. W lodgy spotykamy rodzinę Belgów, której drogi często krzyżują się z naszymi. Kolacje jemy na tarasie zawieszonym wysoko nad ziemią, z widokiem na całą okolicę i zachód słońca nad jeziorem. Ogarnia nas cisza i spokój w gorącej, afrykańskiej scenerii.

Uganda - Perła Afryki, zwierzęta
Uganda - Perła Afryki, zwierzęta
Uganda - Perła Afryki, zwierzęta
Uganda - Perła Afryki, zwierzęta
Uganda - Perła Afryki, zwierzęta
Uganda - Perła Afryki, zwierzęta czy podróżowanie z africanfive.com jest bezpieczne
Uganda - Perła Afryki
Uganda - Perła Afryki, zwierzęta

Kontakt Z NAMI

DANE FIRMY

AfricanFive.com Sp. z o. o.
NIP: 1182261266
REGON: 525184210

SIEDZIBA FIRMY

ul. Traugutta 14
05-870 Błonie
Polska