Dzisiaj wyjazd z lodge dopiero przed 9:00. Powodem tej sytuacji jest fakt, że David chce mieć szansę na znalezienie lwów żyjących na drzewach (tzw. climbing lions). Jak mówi szansę będziemy mieli tylko wtedy, kiedy dojedziemy w okolice Ishasha, gdy będzie już środek dnia. Wtedy lwy będą szukały schronienia na drzewach przed gorącem i przed insektami. Droga prowadzi wzdłuż granicy z Demokratyczną Republiką Kongo, przez tereny parku Królowej Elżbiety. Droga nie jest utwardzona, wybitnie wyboista, tak jak wczoraj zapowiadał David dla naszych siedzeń i kręgosłupów będzie to trudny czas próby. Podskakujemy raz po raz. Po drodze widzimy słonia, hipopotamy, rozmaite antylopy, zawsze i wszędzie obecne pawiany, małpy colobus. W pewnym momencie zadzwonił telefon Davida. Po krótkiej rozmowie nasz kierowca zdecydowanie przyspieszył. Spoglądamy z Monika na siebie znacząco. Będzie się działo. Takie nagłe przyspieszenie i podniecenie naszego przewodnika wiąże się z jednym. Gdzieś zostało namierzone rzadkie zwierzę. Tym razem raczej na pewno będzie to lew drzewny. David pędzi jak wariat. Czasami podskakujemy tak, że wybijamy się do góry z siedzeń na 10-20 cm, opadając potem z hukiem. Potem skręt w lewo (jadąc z tą prędkością prosto wylądowalibyśmy na granicy z DRK w ciągu kilku minut) i w oddali widać samochody. Coś się dzieje. Podjeżdżamy. Jest na drzewie. Najpierw widać tylko zwisające z drzewa oddalonego o jakieś 50m, nogi. Głowa jest gdzieś schowana, wygląda na samca. Szybko otwieramy dach, ale ciągle słabo widać. Biorę lornetkę i wyskakuję z samochodu. Idę wzdłuż drogi, obserwując drzewo. Po kilkudziesięciu metrach znajduję świetny punkt obserwacyjny. Zwierzę odwraca głowę. Lwica. Nasz obiektyw Sigma powinien ją świetnie złapać, tylko potrzeba samochodu, żeby Monika mogła wyżej stanąć. Blokuję to miejsce, żeby mi go ktoś nie zajął i macham do Moniki. Pokazuję jej miejsce, gdzie ma na mnie stać i czekać i nie wpuszczać nikogo. Biegnę po Davida. Podjeżdżamy samochodem, ustawiamy go idealnie. Teraz to już zadanie dla Moniki.
Po zrobieniu wielu zdjęć ruszamy do pobliskiej lodgy, żeby zjeść lunch, który zabraliśmy rano ze sobą. Rolexy, czyli ugandyjskie omlety zawijane w naleśniki. Warto wspomnieć o istotnej ciekawostce – tutaj do restauracji w lodgy, w środku buszu możesz sobie wejść z własnym jedzeniem. Nikt na to nie zwraca uwagi. Dodatkowo mam szansę na obejrzenie budżetowej lodgy w Ugandzie. Czysta, ale bardzo prosta.
Ruszamy dalej. Mamy jeszcze około 100 km, jak się okaże jedynie 30km po asfalcie. Reszta w górach, po bitej wyboistej drodze, która jest koszmarna. Jeden wąziutki pas, bez żadnych zabezpieczeń, trudno się z kimkolwiek minąć. Przy drodze masa dzieci machających do nas z uśmiechem. Uganda to taki kraj, że niezależnie od tego jak tutejszym mieszkańcom jest ciężko i biednie, zawsze są uśmiechnięci. I tym uśmiechem zarażają innych. Jedziemy mijając pasterzy kóz, a to drwali, wypalaczy cegieł, rolników. Wszyscy ciężko pracują w upale i na dużej wysokości. W najwyższym punkcie zegarek Garmin pokazał 2’370 m.n.p.m. Przejazd skończyliśmy na około 1’940 m.n.p.m.
Im dalej w góry tym biedniej. W pewnym momencie David zatrzymuje samochód i oddajemy dzieciom resztę jedzenia, które ze sobą mieliśmy. Potem dla kolejnych dzieci mamy już tylko kredki i notesy kupione przez Monikę kilka dni wcześniej. Serce ściska, tej biedy, którą widać nie da się w żaden sposób opisać. A mimo to te dzieci są uśmiechnięte.
Przez całą drogę towarzyszyło nam coś jeszcze. Kurz. Kurz wszędzie, wdziera się w każdy możliwy zakamarek, w każdy nieosłonięty otwór ciała. Po pewnym czasie skóra zostaje pokryta kilkumilimetrową jego warstwą.
Dojeżdżamy do Rushaga Gorilla Camp i tu czeka nas niemiła niespodzianka. Lądujemy w pokoju co najwyżej budżetowym, bo okazało się, że wybrałem pokój standard. Nie przyszło mi do głowy, że standard w lodgy 4* może być budżet. Po raz kolejny okazuje się, iż rzeczywistość może mocno odbiegać od wyobrażeń, jeśli nie sprawdzimy wszystkich szczegółów. Oczywiście pokój mógłbym zmienić, jesteśmy jednak zbyt zmęczeni, żeby zawracać sobie tym głowy.
Idziemy na restauracyjny taras obejrzeć lokalne tańce i śpiewy miejscowych kobiet. Kilka kolorowo ubranych kobiet z lokalnej społeczności, zmęczonych całodniową pracą przywędrowało do hotelu, żeby zarobić kilkanaście dolarów dla swojej wioski. Zarobić oczywiście w postaci napiwków od turystów, hotel nic im nie płaci. Spektakl ogląda kilkudziesięciu obcokrajowców. Po kilka dolarów do koszyka wrzucamy tylko my i pewna Włoszka. Mocno mnie to uderza emocjonalnie, te kobiety wykonały pracę, ku uciesze zgromadzonej gawiedzi. Nie jest istotne czy ten występ miał jakąś wysoką wartość artystyczną, czy nie. Choć przyznać trzeba, iż śpiewały bardzo fajnie, tańczyły również.
Istotne jest to, że one próbują zarobić kilkanaście dolarów nie dla siebie, ale na edukację dzieci, transport chorych, czy wody. A wazungu, którzy zapłacili po kilka tysięcy dolarów, żeby się tu znaleźć, nie potrafią tego zrozumieć. Później jeszcze kobiety te próbują sprzedać własne rękodzieło. Znów, poza mną brak reakcji. Jeszcze mam złudną nadzieję, że ktoś się ocknie. Nikt się nie ruszył. Za chwilę na kolacji ci sami ludzie będą w siebie wlewać piwo i inne alkohole, za które zapłacą o wiele więcej niż za drewniana figurkę czy kosz na którego wyplecenie trzeba poświęcić 2-3 tygodnie.
Przed kolacją zrealizowałem jeszcze swój plan porozmawiania z Davidem o polityce. Zacząłem nie wprost. Pytam co sądzi o Bobym Wine. Dla wyjaśnienia Boby Wine to ugandyjski znany muzyk i polityk, przywódca największej partii opozycyjnej i nadzieja części młodych na zmianę. W 2021 Boby Wine pewnie wygrałby wybory prezydenckie z Yowerim Musevenim, gdyby nie został osadzony przez urzędującego prezydenta w areszcie domowym. To z powodu tej sytuacji Facebook jest blokowany w Ugandzie, bez VPN nie da się z niego korzystać. Mówię podstępnie, że naczytałem się zagranicznych mediów i chcę poznać zdanie osoby stąd. On mówi, że nie widzi szansy na zmianę. Mówi wprost, że Afryka to kontynent siły i broni, dawno została podzielona i ustalono strefy władzy. Kto ma broń ten rządzi i w sposób demokratyczny niczego się nie zmieni. Mówi, że nie zależy mu na politykach, tylko na tym, żeby było spokojnie i bez wojny. Monika pyta co może stać się po śmierci Museveniego. David krótko stwierdza, że na następcę przygotowywany jest syn obecnego prezydenta – Muhoozi Kainerugaba. Próbuję jeszcze zapytać o blokowanie Facebooka. David ucieka pod pretekstem przestawienia samochodu w inne miejsce.
AfricanFive.com Sp. z o. o.
NIP: 1182261266
REGON: 525184210
ul. Traugutta 14
05-870 Błonie
Polska
Phone: +48 790 628 385
Phone: +48 505 196 202
Email: africanfive.travel@gmail.com
Email: info@africanfive.com