Trawy, lwy i cisza

O świcie powoli opuszczamy pokoje w Southern Sun Ridgeway. W powietrzu wisi obietnica dalszej podróży, trwa śniadanie pełne zapachów kawy i świeżych owoców, które tutaj smakują inaczej, bardziej po afrykańsku. Zanim pożegnamy ten przyjazny hotel na kilka dni, zostawiamy w recepcji torby z rękodziełem: maski wykute ręcznie przez plemię Luvale, figurki zwierząt, miski. Wszystko to dowody zambijskiej sztuki, którą chcemy unieść dalej. Ale jeszcze nie teraz, nie na dzikie wędrówki.

Nasz kierowca Charles, zawsze z powagą, a zarazem dyskretnym humorem, manewruje między innymi samochodami. Jedziemy na lotnisko Kenneth Kaunda – do terminalu krajowego, miejsca tętniącego gwarem tutejszych rodzin, oraz przyjezdnych, którzy próbują ukryć swoje zdziwienie.

Terminal krajowy lotniska KKA to miejsce, przez które przechodzi się nie tyle z rutyną, co z uśmiechem ciekawości. Na ścianie wielka drewniana mapa Afryki, a pośrodku terminala rzeźba przedstawiająca antylopy puku.

Na płycie lotniska czeka na nas wysłużony bombardier Proflight Zambia, wypełniony szeptem podróżnych, głównie Amerykanów w kapeluszach safari, z przewieszonymi przez ramiona lornetkami. Wzbijamy się ponad rozlewiska Luangwa, szachownicę lasów miombo, przez okna przebijają się promienie niskiego słońca.

Lotnisko w Mfuwe to kwintesencja prowincji: betonowa płyta, jeden pas, budynek o niskim stropie, gdzieniegdzie przewala się afrykański kurz. Wśród czekających przewodników odnajdujemy Malamę – krępy, dowcipny mężczyzna z uważnym spojrzeniem, przez kolejne dni nasz cicerone po tym niezwykłym świecie. Malama wie o South Luangwa wszystko, nawet to, czego nie mówi przewodnikom Lonely Planet – gdzie spać chodzą lamparty, którędy przechodzą tajemnicze słonie oraz które miejsce na rzece najlepiej nadaje się do kontemplacji światła zachodu.

Wreszcie Flatdogs Camp – miejsce, o którym wcześniej czytaliśmy w relacjach podróżników. Otwarte na przyrodę domki, proste, a jednocześnie wygodne, nasłuchujące odgłosów nocy. Przez teren obozu przechodzą słonie. Czasem nocą, można spotkać je pod balkonem, kruszące gałęzie ukradzione w ogrodach. Przy wodopojach pasą się guźce, do baru podchodzą pawiany, a na granicy światła czają się hipopotamy. Czasami do obozu zaglądają lwy, szukając resztek cienia i zapachu dnia.

Z utęsknieniem czekamy na popołudniowy game drive – pierwszy krok do podpatrywania życia, które istnieje poza naszym ludzkim światem.

Gdy słońce przesuwa się ku horyzontowi, ruszamy na safari, prowadzeni przez Malamę – przewodnika charyzmatycznego, wsłuchanego w każde drgnięcie sawanny. Doświadczony, z szeroką wiedzą, pokazuje świat nieznany, tłumaczy zachowania zwierząt i uczy, że w przyrodzie nie ma przypadków, są tylko historie, których część wolno nam zobaczyć.

Przy wjeździe do parku, na moście nad rzeką Luangwa, jesteśmy świadkami popisów żółtych pawianów – bawią się na masce zaparkowanego samochodu, wypatrując okazji do kradzieży, pokrzykując na siebie. W głębi parku zatrzymujemy się przy stadzie czternastu lwów: wczoraj upolowały potężnego bawola afrykańskiego i ucztują, nie zważając na obecność jeepów. Scena surowa i przejmująca – nad truchłem unoszą się sępy, a mięso rozdzierane jest przez masywne szczęki.

Jadąc dalej napotykamy zebry. Tu typowe są zebry Crawshaya, o rzadkiej, wyrazistej pręgowanej sierści i delikatnych, wdzięcznych ruchach. Potem patrzymy na żyrafy Thornicrofta – endemiczne tylko dla doliny Luangwa. Wysokie, jasne, o nieregularnych, kontrastowych plamach, bardziej smukłe, koronujące pejzaż jak odciśnięte odciski afrykańskiego artyzmu.

Na ścieżce w ukryciu czeka lampart, a raczej ślad po nim – pod akacją leży tylko kawałek korpusu samca impali, dowód na siłę i subtelność leśnego drapieżcy.

Nocą, już ze szperaczem, doświadczamy afrykańskiego misterium: przed maską przebiegają mangusty, spotykamy jenoty, w światło lampy wpada afrykański cywet – z jego uważnym spojrzeniem i długim ogonem. Hipopotamy wychodzą na pastwiska, a pod gwiazdami nadal trwa lwie święto.

Wreszcie wracamy do Flatdogs Camp, gdzie czeka na nas kolacja. Jemy w milczeniu, nie chcąc zniszczyć magii pierwszego dnia doświadczeń.

South Luangwa to ekosystem, w którym wieczność ma swój zapach, a przemijanie wybrzmiewa jękiem pod starymi akacjami.

W parku występuje jedna z największych koncentracji lampartów na świecie, a rzeka pulsuje setkami hipopotamów i krokodyli. Tylko tu można spotkać żyrafę Thornicrofta i zebrę Crawshaya, zwierzęta, które nie poznają życia poza tą doliną.

Emocje przychodzą niespodziewanie – strach miesza się z zachwytem, a cisza nocy staje się głośniejsza od ludzkich głosów. Przemierzając South Luangwa, odkrywamy, że prawdziwa wolność to nie tyle ruch, ile wtulenie się w rytm świata, w którym wszystko ma znaczenie – nawet to, czego nie dostrzeżemy.

Facebook
Twitter
LinkedIn
Dlaczego podróżnicy wybierają AfricanFive?