Dzikie psy i siedem lampartów

Pobudka tuż po piątej zawsze smakuje lepiej, gdy przed nami dzień z takich, które będą się śnić po powrocie do domu. Jeszcze półmrok okleja ściany chaty, gdy wpadamy do restauracji i pozwalamy sobie na szybkie, proste śniadanie: jogurt i tosty z dżemem. Kanapki chowamy do plecaków – ten dzień nie zna opóźnienia, bo o szóstej musimy być już przy bramie South Luangwa. Plan uknuliśmy z Malamą jeszcze poprzedniego wieczora: zamiast rutynowych tras, ruszamy na bezdroża północnego krańca parku. Tam, w suchym buszu pod akacjami, może uda się spotkać dzikie psy afrykańskie – marzenie każdego, kto śni o ostatnich wilczych łowcach Czarnego Lądu.

Droga jeszcze czarna, noc dogasa powoli, a z nią kończy się czas hipopotamów, ostatnie znikają już w rzece. Na scenie pojawiają się lwy – wracają do wczorajszej zdobyczy. Bawół, choć martwy, ciągle przyciąga życie – samce białogrzywe bronią padliny przed hienami, które zuchwale i bez wstydu próbują wyrwać kawałek mięsa. Przez kilka minut obserwujemy ten balet śmierci i życia, gdzie każdy ruch jest grą ryzyka i bezczelności.

Ruszamy w głąb parku, wśród aksamitnej zieleni jeszcze porannej, gdy po raz pierwszy tego dnia spotykamy lamparty. Są dwa, młode, około roczne samce. Leżą wyciągnięte pod fałdą cienia, jeden zachęca drugiego do zabawy, przypominają nam, że tu, gdzie natura dyktuje rytm, dorastanie jest chwilą kruchą i niepewną.

Po drodze spotkamy samicę lamparta, czujną, ostrożną. U jej boku, niemal identyczny cień: paromiesięczne młode, zwinne i chłonne nauki, nim wpadnie w samotność własnej dorosłości.

Chwilę później park wydaje się zasypiać, kolejne kilometry przerywają tylko przeloty ptaków i przemykające impale. Słońce pnie się coraz wyżej, a w nas zaczyna kiełkować zwątpienie – czy dzikie psy znowu pozostaną mglistą opowieścią z przewodnika?

Nagle – jest. Samica leży w pełnym słońcu, ledwie kilka metrów od nas. Wyraźnie najedzona, przymknięte oczy, znak na szyi – elektroniczna obroża. To ona, samica alfa, klucz do losów stada; założona obroża pozwala badaczom namierzyć całą watahę i śledzić trasy ich wędrówki. Kilkanaście minut czekamy, rozmawiamy półgłosem, a potem, z drżącym sercem, wjeżdżamy głębiej w busz.

Na polanie pomiędzy krzakami, prawie w innym świecie znajdujemy dziesięć psów. Samce i samice, znowu jeden z samców z obrożą. Obserwujemy je długo, w ciszy świadomej, jakbyśmy uczestniczyli w czymś niepowtarzalnym. Dzikie psy afrykańskie są dziś jednym z najbardziej zagrożonych drapieżników kontynentu. Populacje topnieją pod presją utraty siedlisk i chorób przynoszonych przez psy domowe – wierzmy, że jeszcze długo będą wierne swojej wędrownej naturze, choć i tu, w South Luangwa, ich przyszłość spisana jest na piasku.

Park żegnamy dopiero w porze lunchu. Ledwie wracamy do naszej lodgy, już wskakujemy do kolejnego samochodu. Aaron zawozi nas najpierw do sklepiku Mulberry Mongoose, potem do Tribal Textile. Z zaskoczeniem przysłuchujemy się opowieściom: europejskie firmy, okraszone sloganami o pomaganiu, sprzedają lokalne rękodzieło z zawrotną marżą. Sztuka, biżuteria i kolorowe tkaniny są tu tylko parawanem – rzeczywista pomoc często zatrzymuje się na poziomie marketingu, a zyski odpływają z kraju szybciej niż rzeka w porze suszy. Z ulgą udaje nam się upolować kilka pamiątek kupionych bezpośrednio od lokalnych artystów – im zostawiamy nasze kwachy, wierząc, że tak zostaje tu choć cząstka tego, co do nich należy.

Popołudnie przynosi kolejne safari, tym razem tropem lampartów. W sumie siedem spotkań z siedmioma różnymi osobnikami – każdy zapamiętany ze szczegółu: spojrzenie, ruch ogona, cień. South Luangwa słynie z lampartów; to tutaj ich gęstość jest jedną z najwyższych w Afryce, jak mówi Malama – co 3 km jeden lampart, co czyni z parku legendę wśród miłośników dzikich kotów.

Wracamy do lodgy po ciemku, światło szperacza ślizga się po drodze, jakby rozcinał afrykańską noc na pasma czerni i srebrem. Kolacja smakuje dziś jak nagroda.

Zasypiamy szybko, w głowach układając obrazy dnia – lwów przy padlinie, stada psów i cichych lampartów kryjących się w cętkowanym mroku. Czym jest safari, jeśli nie próbą zapisania w pamięci świata, który znika?

Facebook
Twitter
LinkedIn
Dlaczego podróżnicy wybierają AfricanFive?