Wszystko, co niemożliwe: lamparty i inne cuda Kafue

Dean jest przerażony. Patrzy na nas z niedowierzaniem, jakbyśmy byli grupą, która już widziała wszystko, dla której nie ma już w Zambii tajemnic, choć przecież to niemożliwe. Dostał zadanie, któremu ciężko będzie sprostać – szukamy lampartów i dzikich psów afrykańskich. Dziś do naszej ósemki dołącza też Eddy – facet z Martyniki, który mieszka w Angoli, wcześniej pracował w Zambii, a teraz wrócił, by zobaczyć Kafue raz jeszcze.

Ruszamy. Cztery koła, kurz, powietrze gęste od oczekiwania. Po kilku kilometrach dzieje się coś, co sprawia, że na chwilę przestajemy oddychać. Na drodze, jakby zupełnie nieświadoma naszej obecności, spokojnie wędruje samica lamparta. Zwalniamy, nasze głosy cichną, a serca przyspieszają. W Kafue można zjechać z drogi w busz, więc Dean robi to bez wahania, ale z wyczuciem i spokojem. Wjeżdżamy głębiej w busz, śledząc ją z szacunkiem i fascynacją. Po chwili samica leniwie kładzie się na ziemi – jakby pozowała do zdjęcia, jakby wiedziała, że dzisiaj to ona jest królową tego poranka.

Z drugiej strony samochodu, na wzgórzu, pojawia się jej partner. Jego ruchy są powolne, pewne, niemal majestatyczne. Przechodzi przez trawy, podchodzi do samicy, a potem oboje znikają w buszu, zostawiając nas z poczuciem, że właśnie byliśmy świadkami czegoś niezwykłego. W takich chwilach człowiek rozumie, dlaczego wraca do Afryki, nawet jeśli wydaje się, że widział już wszystko.

Jedziemy dalej, a droga prowadzi nas do znanej już rodziny lwów. Dwie samice i dwa młode przy wodopoju – scena jak z dawno zapomnianego filmu przyrodniczego, w którym nie ma narratora, tylko cisza, szelest traw i piski młodych kotów. Wpatrujemy się w ich codzienność, próbując nie zakłócić tej chwili.

Potem kierujemy się w stronę lodgy Mukambi, wypatrując dzikich psów afrykańskich. Wczoraj widziano tu cztery sztuki – przedstawicieli gatunku, który znika z mapy Afryki szybciej, niż potrafimy to zrozumieć. Dziś nie mamy tyle szczęścia. Zamiast tego widzimy tylko resztki po ich śniadaniu – antylopa puku rozszarpana i dojadana przez stado sępów, które krążą nad miejscem zbrodni, jakby czekały na nasz podziw.

Po jedenastej ruszamy w drogę powrotną do Lusaki. Przez szybę samochodu przewijają się pola uprawne, wioski, dzieci idące do szkoły lub wracające z lekcji. Mumbwa – miasto, które dla wielu jest tylko punktem na mapie, dla nas staje się kolejnym kadrem tej podróży. Co jakiś czas punkty kontrolne, minibusy pełne pasażerów, ludzie machający przy drodze, próbujący zatrzymać transport, dzieci na ciężarówkach, życie toczące się w rytmie, którego nie da się przyspieszyć.

W Lusace, jak zawsze, korki. Do hotelu Southern Sun Ridgeway jedziemy kilkadziesiąt minut, zmęczeni, ale szczęśliwi. Po kolacji zapadamy w sen, bo jutro czeka nas kolejny rozdział – lot do Mfuwe, do bram South Luangwa. Afryka nie pozwala odpocząć od emocji.

Facebook
Twitter
LinkedIn
Dlaczego podróżnicy wybierają AfricanFive?